poniedziałek, 6 stycznia 2014

"Adeste Fideles....."

Wczoraj w wigilię święta Trzech Króli (dzięki naszej instruktorce z WOK-u w Godowie Dorotce, która nas powiadomiła, a także dzięki mojej koleżance Irenie, która mnie zabrała samochodem) miałam okazję być na festiwalu kolęd w kościele parafialnym pw. św. Józefa Robotnika w Godowie. Festiwal "Adeste Fideles..." to niewątpliwie jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych gminy Godów. Festiwal rozpoczął się tuż po mszy św. o 10,30, która poprzedziła jego otwarcie. Impreza ta została zorganizowana dzięki chojności bardzo wielu sponsorów - tak firm jak i ludzi prywatnych. Festiwal rozpoczął koncert Gminnej Orkiestry Dętej pod dyrekcją Ryszarda Wachtarczyka. Orkiestrze towarzyszyło kilku solistów. Występ podobał się słuchaczom choć zupełnie niepotrzebnie podłączono ogromne wzmacniacze, przez co słuchającym o mało nie popękały bębenki w uszach. Po występie orkiestry rozpoczął się konkurs chórów, zespołów i solistów, których jak na jeden dzień było stanowczo za dużo bo aż 43. Ja wytrzymałam tylko do połowy a i tak siedziałam w kościele od godz. 10,30 do godz, 16-tej. Poziom występujących był różny od dobrych i nawet bardzo dobrych do tych zupełnie przeciętnych. Ja widziałam tylko połowę i z tych osób i chórów na wyróżnienie zasługiwały: Zuzanna Maciejczyk - 8-mio letnia dziewczynka ze Skrzyszowa, zespół "Znak Pokoju", w którym oprócz solistów 5 osób grało na instrumentach - gitara, organy, wiolonczela, skrzypce i flet. Także chór "Cantates Domino" z parafii w Jastrzębiu Zdroju śpiewał przepięknie. Natomiast według mnie i nie tylko na najwyższe uznanie zasługiwał zespół "Septyma" z Zebrzydowic - 4 dziewczyny o wspaniałych głosach. 2 z nich miały wybitne głosy operowe. Moim skromnym zdaniem przydaliby im się dobrzy nauczyciele śpiewu a mogłyby one robić prawdziwie światowe kariery. Atrakcją festiwalu byli zaproszeni goście: ojciec Eryk Kossi z Togo - małego państwa w Afryce oraz znany nie tylko na Śląsku mistrz kucharski, nauczyciel, biznesmen i wspaniały gawędziarz - Remigiusz Rączka znany z programów telewizyjnych pt. "Rączka gotuje". Pan Remigiusz opowiadał jak spędzał święta w tradycyjny sposób razem z całą rodziną. Jak jego babcie przykładały wielką uwagę do tradycji i poszanowania gwary śląskiej. Natomiast ojciec Eric, który dopiero od 6-ciu lat jest w Polsce opowiadał nienaganną polszczyzną o tym jakim cudem znalazł się w naszym kraju. Wspominał lata spędzone w seminarium i opowiedział nam zabawną historyjkę jak to jego kolega w czasie jednej ze mszy miał powiedzieć słowa "przekażcie sobie znak pokoju". Jednak ten kolega najpierw się pogubił, póżniej stremował i w efekcie gdy trzeba było wypowiedzieć feralne słowa zaśpiewał gromkim głosem "Dajcie sobie spokój". Wszyscy słuchacze parsknęli głośnym śmiechem wyobrażając sobie miny uczestników tamtej pamiętnej mszy. Cała impreza była dosyć udana, jednak zbyt długa jak na jeden dzień. Nie tylko ja z Ireną nie wytrzymałyśmy do końca. Ponad połowa ludzi wyszła przed nami, a sporo osób przychodziło dopiero jak my wychodziłyśmy. Wniosek z tego dla organizatorów jest taki, że taką imprezę trzeba rozdzielić na 2- a nawet 3 dni. Zgrzytem w całej tej imprezie było to, że opiekunka zespołu "Wiolinki" tak bardzo przejęła się sobą i swoim aparatem fotograficznym, że przez prawie cały czas kręciła się na środku kościoła, przeszkadzała wszystkim, chodziła z miejsca na miejsce, próbując robić jakieś zdjęcia. Nie przejmowała się wcale, że jej podopieczne wyszły nie przygotowane wcale do występu, zapominały słów i kręciły się przed ołtarzem jak mrówki w mrowisku nie wiedząc co ze sobą zrobić. Ich występ był zdecydowanie najgorszy ale opiekunka tego nie zauważyła grając swoją rolę fotoreporterki. Nie popisała się też pani wręczająca dyplomy, która zachowywała się jak niedorozwinięte dziecko. Wychodziła do występujących dopiero wtedy jak ci już dawno zeszli ze stopni ołtarzy i szli do szatni. Stała potem na środku nie wiedząd co ze sobą zrobić i albo biegła za wychodzącymi dopadając ostatnią osobę i wciskając jej dyplom albo po prostu wracała do stolika. Było to tak żenujące, że niektórzy głośno mówili - co za trąba! W ogóle komisja prowadząca konkurs była za wielka. Panienki przyszły tam chyba po to aby się przedstawić z imienia i błysnąć przez kilkanaśie sekund. Jedyną odpowiednią osobą na odpowiednim niejscu z tych prowadzących była pani Hania, która wiedziała jak to robić i co, jak i kiedy mówić. Ogólnie impreza udana i tylko szkoda, że naszych pań z naszego koła w Godowie prawie nie było. Widziałyśmy tylko jedną. Zdjęcia z koncertu zamieszczę w następnym wpisie.

3 komentarze:

  1. Tak to pięknie opisałaś i dokładnie, że przez moment czułam się , jakbym tam siedziała, zwłaszcza, że dołączyłaś zdjęcia, więc wiemy jak ten kościół wygląda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam okazję być na zeszłorocznym siódmym Adeste Fideles i organizacyjnie nie było lepiej. Największą wpadką była zmiana regulaminu w trakcie trwania konkursu! Żenująca sytuacja i niesprawiedliwa, bo zespołom występującym po tejże niefortunnej decyzji nie dano możliwości zaprezentowania pełni swoich umiejętności. Panie były na tyle nietaktowne i nieświadome chyba sensu samego festiwalu, że próbowały wymóc na naszej grupie krótszy występ z obawy, że nie wyrobią się w czasie. Do dzisiaj zastanawiam się czego oczekiwały - kolędy bez refrenu, jednej zwrotki czy może samego refrenu? Rozumiem takie potknięcia przy pierwszych edycjach festiwalu, ale nie przy kolejnej z rzędu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam doświadczenia w tym względzie , ale mogę zapytać naszą organistkę.

    OdpowiedzUsuń