czwartek, 30 stycznia 2014

Jak kota nie ma to myszy grasują

Aby myszy nie grasowały to kot szykuje się do panowania na "dworze Alicji" Nie jestem może dokładnym odzwierciedleniem szablonowego kota, ale ja jestem kot witrażowy.

Kot nabiera kształtów.

Wczoraj na zajęciach udało mi się dostać do szlifierki i kot z "Alicji w krainie czarów" Powoli nabiera kształtów. jeszcze trochę szlifowania i będzie można oklejać i lutować w człość. Mam nadzieję, że jak go skończę to będzie nawet ciekawie wyglądał. Narazie to połowa roboty.

Babski comber.

We wtorek 28 stycznia 2014 r. członkinie "Art - Pompowni" zrobiły sobie spotkanie karnawałowe. Na spotkaniu tym bratanica naszej instruktorki umiliła nam czas wykonując taniec brzucha. Wszystkim dziewczynom występ bardzo się podobał a atmosfera na spotkaniu jak zwykle była bardzo ciepła i wesoła. Wszystkie byłyśmy zadowolone, że możemy tak miło spędzić czas razem ze sobą. Ja po takich spotkaniach jak zwykle wracam "naładowana" dobrą energią i zawsze w dobrym humorze co w moim przypadku jest najlepszym lekarstwem. Dziękuję dziewczyny. Przy okazji naszego spotkania członkinie "Art - Pompowni" zorganizowały wystawę swoich rękodzieł. Ja zrobiłam tylko kilka zdjęć witrażu, który mi się najbardziej podobał. Może i Wam przypadnie do gustu.

środa, 22 stycznia 2014

Niby nic a tak to się zaczęło

Niby nic a tak to się zaczęło, niby nic zwyczajne pa, pa, pa. Jest w witrażach naszych jakaś siła bo to było tak! Wandzia była w "Art - Pompowni" a na stole szkło leżało. Ledwie je ujżała nieomal zemdlała. Robić trzeba było witraż Księżniczka egipska nareszcie skończona wróciła do domu i jutro zawiśnie w oknie a w przygotowaniu Kot z "Alicji w krainie czarów". Właśnie tak to się zaczyna. A zobaczycie jaki będzie śliczny jak już będzie pięknie skończony.

Dobra książka

Ostatnio, dzięki naszej wspaniałej bibiotekarce pani Izabeli Chocyk wpadła mi w ręce naprawdę bardzo dobra książka napisaną przez znane dziennikarki Dorotę Welman i Paulinę Młynarską. Książka nosi tytuł "Kalendarzyk niemałżeński". Jako jedną z niewielu książek, które mi się podobają z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu czytelnikowi. Książka jest świetnie napisana w formie listów, które obie redaktorki wysyłają do siebie nawzajem i traktuje ogólnie mówiąc o życiu. Polecam ją szczególnie paniom. Mam wrażenie, że my kobiety na codzień trochę za bardzo zapominamy o sobie. Od nas samych ważniejsi są mężczyźni, dzieci, rodzina, znajomi i przyjaciele a my jesteśmy gdzieś tam na szarym końcu. A przecież żeby nie my KOBIETY to wiele spraw mogłoby się "zawalić". To na naszych głowach jest prowadzenie domów, wychowywanie dzieci, zakupy, sprzątanie, gotowanie, przyjmowanie gości itd. itp, itd. Można by tak długo wymieniać. I choć głośno się mówi o równouprawnieniu kobiet i mężczyzn ale tak naprawdę to.... Naprawdę warto przeczytać tą książkę choćby po to aby w końcu docenić siebie, poczuć się lepiej i spojrzeć na świat z różnych perspektyw. Gorąco polecam.

piątek, 17 stycznia 2014

Hurraaa! Wróciłyśmy do witraży.

Po wielu miesiącach znowu wróciłyśmy do tworzenia moich ulubionych witraży. Pierwszą po tak długiej przerwie była oczywiście sowa. Jednak nasza instruktorka stwierdziła, że dla mnie sowy to już bułka z masłem i delikatnie podpuściła mnie, że powinnam robić teraz coś trudniejszego. Pomyślałam więc, że skoro już tyle zrobiłam dla mojego "salonu" w stylu egipskim (doniczki, wazoniki, miseczki, talerze, dzbanki itp, itd) to może teraz przydałby się piękny witraż do okna. Przy dużej pomocy Dorotki, która pomogła mi rozrysować szablon egipskiej księżniczki wycięłam z kolorowego szkła wszystkie części i rozpoczęłam szlifowanie na szlifierce. Tu muszę powiedzieć, że moim ogromnym marzeniem jest zakup swojej własnej szlifierki, na której mogłabym pracować w domu. Kupiłam już sporo narzędzi, szkło, preparaty potrzebne do lutowania i oczywiście cynę. Jednak koszt szlifierki to dla mnie jak narazie zbyt duży wydatek a szkoda bo mogłabym robić w domu na spokojnie piękne rzeczy. W naszej Art-Pompowni jedyna szlifierka i 2 lutownice są cały czas okupowane. Na zajęciach z witrażu w porównaniu do zajęć z dekupażu jest wyjątkowo dużo uczestniczek. Ostatnio dołączyło do nas nawet dwóch panów, którym również witraż i praca przy nim bardzo się spodobał. Kiedy kończyłam szlifowanie Dorotka znowu musiała mi pomóc, pokazując moje niedociągnięcia i tłumacząc mi krok po kroku na czym polega prawidłowe wyszlifowanie wszystkich elementów. Dzięki Dorotce moj witraż egipskiej księżniczki jest już prawie gotowy. W tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim, dzięki którym powstają moje coraz lepsze rękodzieła. Dorotce, moim koleżankom z którymi razem jeżdzimy na zajęcia jak również pani dyrektor WOK-u, dzięki której te nasze zajęcia mogą się odbywać, wszystkim, którzy stwarzają tak wspaniały klimat do pracy kłaniam się nisko i serdecznie dziękuję. Na zdjęciach moja egipska księżniczka a także efekty prac moich koleżanek.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

"Adeste Fideles..." c.d

"Adeste Fideles....."

Wczoraj w wigilię święta Trzech Króli (dzięki naszej instruktorce z WOK-u w Godowie Dorotce, która nas powiadomiła, a także dzięki mojej koleżance Irenie, która mnie zabrała samochodem) miałam okazję być na festiwalu kolęd w kościele parafialnym pw. św. Józefa Robotnika w Godowie. Festiwal "Adeste Fideles..." to niewątpliwie jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych gminy Godów. Festiwal rozpoczął się tuż po mszy św. o 10,30, która poprzedziła jego otwarcie. Impreza ta została zorganizowana dzięki chojności bardzo wielu sponsorów - tak firm jak i ludzi prywatnych. Festiwal rozpoczął koncert Gminnej Orkiestry Dętej pod dyrekcją Ryszarda Wachtarczyka. Orkiestrze towarzyszyło kilku solistów. Występ podobał się słuchaczom choć zupełnie niepotrzebnie podłączono ogromne wzmacniacze, przez co słuchającym o mało nie popękały bębenki w uszach. Po występie orkiestry rozpoczął się konkurs chórów, zespołów i solistów, których jak na jeden dzień było stanowczo za dużo bo aż 43. Ja wytrzymałam tylko do połowy a i tak siedziałam w kościele od godz. 10,30 do godz, 16-tej. Poziom występujących był różny od dobrych i nawet bardzo dobrych do tych zupełnie przeciętnych. Ja widziałam tylko połowę i z tych osób i chórów na wyróżnienie zasługiwały: Zuzanna Maciejczyk - 8-mio letnia dziewczynka ze Skrzyszowa, zespół "Znak Pokoju", w którym oprócz solistów 5 osób grało na instrumentach - gitara, organy, wiolonczela, skrzypce i flet. Także chór "Cantates Domino" z parafii w Jastrzębiu Zdroju śpiewał przepięknie. Natomiast według mnie i nie tylko na najwyższe uznanie zasługiwał zespół "Septyma" z Zebrzydowic - 4 dziewczyny o wspaniałych głosach. 2 z nich miały wybitne głosy operowe. Moim skromnym zdaniem przydaliby im się dobrzy nauczyciele śpiewu a mogłyby one robić prawdziwie światowe kariery. Atrakcją festiwalu byli zaproszeni goście: ojciec Eryk Kossi z Togo - małego państwa w Afryce oraz znany nie tylko na Śląsku mistrz kucharski, nauczyciel, biznesmen i wspaniały gawędziarz - Remigiusz Rączka znany z programów telewizyjnych pt. "Rączka gotuje". Pan Remigiusz opowiadał jak spędzał święta w tradycyjny sposób razem z całą rodziną. Jak jego babcie przykładały wielką uwagę do tradycji i poszanowania gwary śląskiej. Natomiast ojciec Eric, który dopiero od 6-ciu lat jest w Polsce opowiadał nienaganną polszczyzną o tym jakim cudem znalazł się w naszym kraju. Wspominał lata spędzone w seminarium i opowiedział nam zabawną historyjkę jak to jego kolega w czasie jednej ze mszy miał powiedzieć słowa "przekażcie sobie znak pokoju". Jednak ten kolega najpierw się pogubił, póżniej stremował i w efekcie gdy trzeba było wypowiedzieć feralne słowa zaśpiewał gromkim głosem "Dajcie sobie spokój". Wszyscy słuchacze parsknęli głośnym śmiechem wyobrażając sobie miny uczestników tamtej pamiętnej mszy. Cała impreza była dosyć udana, jednak zbyt długa jak na jeden dzień. Nie tylko ja z Ireną nie wytrzymałyśmy do końca. Ponad połowa ludzi wyszła przed nami, a sporo osób przychodziło dopiero jak my wychodziłyśmy. Wniosek z tego dla organizatorów jest taki, że taką imprezę trzeba rozdzielić na 2- a nawet 3 dni. Zgrzytem w całej tej imprezie było to, że opiekunka zespołu "Wiolinki" tak bardzo przejęła się sobą i swoim aparatem fotograficznym, że przez prawie cały czas kręciła się na środku kościoła, przeszkadzała wszystkim, chodziła z miejsca na miejsce, próbując robić jakieś zdjęcia. Nie przejmowała się wcale, że jej podopieczne wyszły nie przygotowane wcale do występu, zapominały słów i kręciły się przed ołtarzem jak mrówki w mrowisku nie wiedząc co ze sobą zrobić. Ich występ był zdecydowanie najgorszy ale opiekunka tego nie zauważyła grając swoją rolę fotoreporterki. Nie popisała się też pani wręczająca dyplomy, która zachowywała się jak niedorozwinięte dziecko. Wychodziła do występujących dopiero wtedy jak ci już dawno zeszli ze stopni ołtarzy i szli do szatni. Stała potem na środku nie wiedząd co ze sobą zrobić i albo biegła za wychodzącymi dopadając ostatnią osobę i wciskając jej dyplom albo po prostu wracała do stolika. Było to tak żenujące, że niektórzy głośno mówili - co za trąba! W ogóle komisja prowadząca konkurs była za wielka. Panienki przyszły tam chyba po to aby się przedstawić z imienia i błysnąć przez kilkanaśie sekund. Jedyną odpowiednią osobą na odpowiednim niejscu z tych prowadzących była pani Hania, która wiedziała jak to robić i co, jak i kiedy mówić. Ogólnie impreza udana i tylko szkoda, że naszych pań z naszego koła w Godowie prawie nie było. Widziałyśmy tylko jedną. Zdjęcia z koncertu zamieszczę w następnym wpisie.