wtorek, 21 czerwca 2011

Nowe refleksje

                    Człowiek całe życie się uczy i głupi umiera
                      To przysłowie to jednak święta prawda

  Wczoraj wieczorem przyszła do mnie znajoma z córką. To właśnie córka miała do mnie prośbę, żeby zrobić jej kolczyki na szydełku. Prawdę mówiąc troszkę mnie zatkało ale dziewczyna powiedziała, że wszystkie wzory ma na pendrive i zaraz wszystko mi pokaże.
Już za chwilę zobaczyłam piękne kolczyki faktycznie robione na szydełku.. Dziewczyna wybrała sobie wzór maków i myślałam, że to będzie bardzo skomplikowane. Jednak powoli, powoli i za godzinkę miałam jeden taki kolczyk zrobiony na wzór.
    Dziś rano wstałam, „ogarnęłam” siebie i trochę mieszkanie i wzięłam się za szydełko.
Zrobiłam Mikołajka i parę kolczyków – Maczków. Spodobało mi się jeszcze kilka wzorów ale musiałam wziąć się za obiad a po południu miałam spotkanie „Amazonek”
 I tu muszę uderzyć się w piersi i powiedzieć „mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa”
Czyli „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. Po prostu na poprzednim spotkaniu bardzo żle się czułam. Byłam tam wówczas pierwszy raz. Nie znałam żadnej z Amazonek.
One znały się już wcześniej, miały wspólne tematy, a że było nas sporo to i gwar dawał mi się mocno we znaki. Zresztą co się dziwić. Jak człowiek siedzi cały czas sam w domu to aż
cisza dzwoni w uszach a ja tylko ryczałam z byle powodu. W końcu rodzina i przyjaciele zaczęli mnie ustawiać „do pionu”. Wypychali mnie między ludzi i tak trafiłam do „Amazonek”. No i trudno się dziwić, że pierwsze spotkanie było dla mnie szokiem.
Za to dziś poczułam się już bardziej „między swymi” i za to chciałabym tym moim koleżankom „w niedoli” podziękować. To między innymi dla nich chce mi się trochę o siebie zadbać, ładniej ubrać i wyjść z domu. A od przyszłego tygodnia muszę się zmobilizować żeby zacząć chodzić na basen i na gimnastykę Może dzięki temu wrócę szybciej do zdrowia i chociaż trochę jeszcze schudnę? Dziękuję wszystkim za słowa otuchy i pozdrawiam serdecznie – Wasza Dallas 01

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Babskie posiudy

           Piątek był dla mnie niezbyt dobrym dniem więc w sobotę postanowiłam wyjść z domu żeby pobyć trochę między ludźmi. Siedzenie w domu nie przynosi niczego dobrego. Jak wiele innych osób miałam okazję się przekonać i to nie pierwszy raz, że człowiek jest jednak zwierzęciem stadnym i w samotności po prostu źle się czuje. Umówiłam się więc z koleżanką i pojechałam do niej na „klachy” czyli babskie ploteczki. Kiedy byłam u Iwonki zadzwoniła moja siostrzyczka i zaprosiła mnie do siebie. Tak więc od Iwony pojechałam prosto do mojej siostry. Po jakimś czasie do mojej siostry przyszła jej koleżanka i znowu miałyśmy „babskie posiudy”, Było to jednak spotkanie bardzo owocne bo jak to zwykle między kobietami  prędzej czy później rozmowa schodzi na tory kulinarne. Zaczęła się wymiana doświadczeń i przepisów na różne rzeczy. Ja zapisałam sobie przepis na 2 sałatki  i biszkopt, bo wiadomo, że każda z nas ma swoje wypróbowane sposoby szczególnie na pieczenie biszkoptu. Przy okazji dowiedziałam się, że do zwykłej sałatki jarzynowej można dodawać seler surowy a nie koniecznie gotowany. Wystarczy go tylko lekko zmiksować blenderem, albo utrzeć na drobnej tace jarzynowej lub pokroić w drobniutką kosteczkę. Wracając jednak do przepisów podam Wam 2 przepisy na sałatki.
                                       Sałatka Krysi.
Składniki: 1 słoiczek krojonych pieczarek, 1 duża czerwona cebula, 4 „szykowne” korniszony, 1 „szykowny” zielony ogórek ( koniecznie w skórce porządnie umyty a nawet sparzony na sitku – broń Boże nie ugotowany!), 2 piersi z kurczaka – ugotować i pokroić w kostkę (lub prościej najpierw pokroić w kostkę a potem leciutko podsmażyć tak aby mięso nie było surowe), 1 mały majonez, 1 przyprawa z Knorra ziołowo-koperkowa, 1 pęczek koperku.
Cebulę, korniszony i ogórek pokroić w kostkę dodać resztę składników wymieszać z przyprawą i majonezem a na koniec posypać posiekanym koperkiem.
Można też zrobić np. z połowy porcji – w zależności od potrzeb.
                         Sałatka Gyros – wnuczki Krysi
Podwójną pierś z kurczaka pokroić w kostkę i podsmażyć na patelni. W naczyniu układamy warstwami:
Mięso z kurczaka posypane przyprawą gyros
Cienka warstwa majonezu
Cienka warstwa keczupu
Biała część pora pokrojona w talarki
Kukurydza (kupujemy małą lub dużą puszkę – jak kto lubi)
Cienka warstwa majonezu
Cienka warstwa keczupu
Na wierzch posiekana kapusta pekińska
                           Biszkopt Krysi
5 białek ubić na sztywno robotem. Dalej ubijając dodać 25 dkg cukru najlepiej pudru i 5 żółtek. Następnie ręcznie już mieszając dodać 20 dkg mąki (650-ki – można dostać w Lidlu) z wymieszanymi 2 łyżeczkami proszku do pieczenia. Dalej dodać 7,5 łyżek wody i 5 łyżek oleju kujawskiego. Mieszać to wszystko delikatnie łyżką a następnie piec w piekarniku 40 minut w temperaturze 180 stopni Celsjusza.
    Właśnie przed chwilą sąsiadka mi podpowiedziała, że jeśli chcemy żeby biszkopt nam „nie siadł” należy po wyjęciu z piekarnika formą z biszkoptem uderzyć kilka razy dnem formy o coś twardego np. o posadzkę albo wyjąć go natychmiast dnem do góry na paterę lub inną formę. Ot! Każda z nas ma swoje jakieś sposoby na różne dobre rzeczy. J
A teraz przepis na włoski sos pomidorowy do spaghetti, pizzy i innych potraw
                           Sos pomidorowy do spaghetti, pizzy itd.
Składniki:2 puszki pomodori pelati (pomidory całe w sosie własnym – najlepsze są te podłużne – właśnie pelati), na każdą puszkę dodać pół puszki wody lub rosołku z poprzedniego dnia. Oliwa z oliwek (najlepsza jest marki Monini), 1 cebula, 0,5 główki czosnku (jeśli główka jest bardzo duża to starczy 3-4 ząbki) po garści natki selera i pietruszki, oregano, bazylia (najlepiej świeża) i peperoncino - czyli mała czerwona papryczka szatańska – odcinamy nożyczkami 5 wąski paseczków, ser parmezan.
     Wykonanie: na dno garnka wlewamy oliwę tak aby zakryła dno. Następnie wrzucamy pokrojoną w kosteczkę cebulę i przeciśnięty przez praskę czosnek. Krótko podsmażamy tak aby czosnek nam się nie przypalił bo będzie gorzki. Teraz dodajemy pomidory i na każdą puszkę pomidorów wlewamy pół puszki wody lub rosołku. Jeśli to jest rosołek i mamy w nim pietruszkę, marchewkę i por to też możemy je dodać. Kolej na seler i pietruszkę, które możemy drobno przesiekać. Dodajemy też oregano i bazylię. Dobrze gdyby oregano i bazylia były świeże ale jeśli takowymi nie dysponujemy to mogą być suszone. Dodajemy też peperoncino. Ale uwaga! Peperoncino jest bardzo ostre i dlatego nie przesadzajmy z ilością. 5 wąskich paseczków uciętych nożyczkami w zupełności wystarczy. Jeśli mamy peperoncino rozdrobnione to dodajemy dosłownie szczyptę na czubku łyżeczki do herbaty. Wszystko to gotujemy a następnie miksujemy. W tym sosie możemy też ugotować mięsko (ja dodaję mielone pulpety, które robię osobiście) Spaghetti z takim sosem i pulpetem wystarcza za cały obiad. Jeśli ktoś chce może dodatkowo przetrzeć sos przez sitko wtedy będzie on aksamitnie gładki. Spróbuję załączyć zdjęcie do tego przepisu. Smacznego.
danuta radomska-filipek

niedziela, 12 czerwca 2011

Marzenia

       C O   B Y M    Z R O B I Ł A   G D Y B Y M   W Y G R A Ł A   W    L O T T O ?

Czy warto marzyć? Czy marzenia się spełniają? W książeczce pt: „Sekret” wyczytałam, że marzenia przyciągają do nas dobrą energię. Dzięki marzeniom często nieświadomie robimy wiele rzeczy, które zbliżają nas do spełnienia tych marzeń a czasami się spełniają. Więc i ja jak chyba spora ilość ludzi czasami marzę, a ostatnio marzę wręcz obsesyjnie. Niestety a może i dobrze moje marzenia związane są z dużą a nawet ogromną wygraną w lotto. Mój syn najczęściej „sprowadza mnie z obłoków na ziemię” mówiąc mi, że ja nigdy nic nie wygram ponieważ wszystko co bym wygrała to rozdałabym ludziom a sobie nic nie zatrzymała. I tu musiałam mu przyznać rację, bo tak właśnie jest, że największą radość sprawia mi dawanie innym. Natomiast branie od innych choćby skromnego prezentu imieninowego bardzo mnie cieszy ale równocześnie krępuje. A dawanie to sama radość. Z tym, że nie dawałabym w formie „gotowej ryby” ale „wędki, na którą te osoby musiałyby sobie złowić tą rybę”
      A więc co bym zrobiła gdybym wygrała w lotto?
Po pierwsze zbudowałabym rodzinny pensjonat gdzieś w górach, gdzie sezon trwa cały rok. W takim pensjonacie musiałabym zatrudnić kilka lub kilkanaście osób. W ten sposób powstałyby nowe stanowiska pracy. Gdyby to była naprawdę ogromna wygrana to dla tych osób postawiłabym domy z małymi ogródkami. Oczywiście te osoby nie dostałyby tych domów tak całkiem za darmo. Musiałyby sprzedać swoje dotychczasowe mieszkania i wpłacić mi pieniądze ze sprzedaży tych mieszkań a w zamian dostałyby od razu domy wykończone „pod klucz”. Jeśli już ruszyłby pensjonat to gości trzeba by było zdrowo żywić. A więc w pensjonacie byłaby stołówka i własna kuchnia (następne stanowiska pracy) a także przy pensjonacie musiałby powstać ogród z własnymi warzywami i mały sad z drzewami owocowymi. Znowu powstałoby stanowisko dla ogrodnika albo dwóch. Mięsko też najlepiej
żeby było swoje. Więc hodowla chociaż z 50 kurczaków, trochę gęsi, perliczek, kilka świniaków, może krówka dla swojego mleka i śmietanki oraz masełka. Znowu zajęcie dla 1-2 osób. Ale jeśli pensjonat to musiałaby powstać też mała oczyszczalnia ścieków. Żeby było taniej trzeba by postawić wiatraki, aby produkowały energię elektryczną. A może jeszcze dowiercić się do gorących żródeł? Woda z nich mogłaby być wykorzystywana nie tylko w krytym basenie ale również służyłaby do ogrzewania wszystkich pomieszczeń a także do zmywania i do kąpieli w łazienkach. Następnych kilka stanowisk pracy.
      W takim pensjonacie byłoby sporo odpadów. Trzeba by je jakoś wykorzystać. Może więc mała przetwórnia plastiku. Na przykład z wszelkiego rodzaju butelek i innych pojemników plastikowych można by produkować deski na płoty, ławki itp. (widziałam w telewizji jak robią coś takiego w Anglii). Znowu praca dla ludzi. Przydałaby się też przetwórnia makulatury na np. papier toaletowy, ręczniki i chusteczki jednorazowe a także jakieś brudnopisy, tacki tekturowe itp. Makulaturę moglibyśmy zbierać z całej okolicy. Papieru toaletowego, ręczników jednorazowych i chusteczek nie musielibyśmy kupować bo byłyby z własnej produkcji a może nawet i na sprzedaż. A i jeszcze kompostownia. Przedcież kompost też moglibyśmy produkować sami.
      No to mamy już pensjonat, ogród, sad, oczyszczalnia ścieków, przetwórnie plastiku i makulatury, kompostownia, wiatraki, gorące żródła..... to jeszcze przydałaby się wytwórnia dachowych baterii słonecznych zwanych kolektorami. Oj, ile ludzi miałoby tu pracę. Pewnie kilkadziesiąt a może nawet setka. Wszystkie te inwestycje mam nadzieję, że przynosiłyby zyski. Byłyby więc pieniążki na wybudowanie budynków mieszkalnych nie tylko dla pracowników zatrudnionych w naszych przedsiębiorstwach ale także dla samotnych matek z dziećmi, które uciekają od złych mężów a także dla bezdomnych ludzi, którzy nie z własnej woli popadli w bezdomność, a którzy chcieliby z tej bezdomności wyjść. Mam nawet upatrzone 2 budynki, które można by wyremontować albo nawet całkiem zburzyć i zrobić tam mieszkanka 2-3 pokojowe z kuchenkami i łazienkami a także z balkonami, na których
mogliby sadzić nie tylko kwiatki ale nawet niektóre warzywka. I tu znowu nie dawałabym „ryby” ale „wędki”. Wszyscy, którzy chcieliby zamieszkać w tych budynkach musieliby pomagać w taki czy inny sposób przy budowie tych budynków. Póżniej, żeby nie byli całkiem bezrobotni otworzyłabym dla nich wszelkiego rodzaju warsztaty np.: stolarnię, warsztat ślusarski, hydrauliczny, fryzjera, magiel, warsztat krawiecki, budowlany i inne. Ojjjjjjjjjj!!!!!!!!! Ile ludzi byłoby szczęśliwych. A to jeszcze nie wszystko! Bo w tym naszym osiedlu musiałaby być przychodnia lekarska – wszak ludzie chorują. Powstałoby coś na wzór Kliniki Jednego Dnia, gdzie byłyby gabinety stomatologiczny, chirurgiczny, pediatryczny, internistyczny i zabiegowy. Część ludzi miałaby domy, część mieszkania.
      A ja? Ja potrzebuję tylko wyremontować balkon, wymienić okna, zrobić remont łazienki zamieniając wannę na prysznic i ewentualnie wylakierować auto i zamontować w nim klimatyzację. Tylko tyle. No może jeszcze zostawiłabym sobie parę złotych, żeby mi stale nie brakowało na życie i lekarstwa. Innym za to kupiłabym jeszcze auta lub wymieniła na nowe. Oj! Ale ile musiałabym wygrać? A tyle jest ludzi na świecie co nie wiedzą co z kasą robić, popadają w alkoholizm, narkotyki i inne nałogi a mogliby za te pieniądze uszczęśliwić tak wiele istot ludzkich. Pewnie mnie wyśmiejecie ale co? Nie mogę sobie pomarzyć? Przecież marzeniem nie robię nikomu krzywdy. Pozdrawiam Was serdecznie – Wasza Dallas 01

czwartek, 2 czerwca 2011

Dziwny dzień

     Co z tym rakiem? Czy rak to wykluczenie ze społeczeństwa?

   Dzisiaj spotkała mnie dziwna sytuacja. Do południa poszłam sobie spokojnie na pocztę, żeby nadać 2 listy a potem zajrzałam jeszcze do dwóch sklepów. W jednym z nich spotkałam panią, która mieszka w bloku naprzeciwko mnie. Nie znamy się zbyt blisko osobiście. Ot tyle, że mieszkamy na naszym osiedlu od ponad 34 lat, widujemy się i jak do tej pory mówiłyśmy sobie „Dzień dobry”. Dzisiaj będąc w sklepie kupowałam wędlinę. Ponieważ z powodu endoprotezy biodra chodzę jeszcze o lasce więc zamiast nosić w ręku siatki mam mały plecaczek do którego wkładam nabyty towar. Właśnie kiedy płaciłam za towar ta pani weszła do sklepu i zaczęła się przeciskać koło mnie. Przeprosiłam ją za kłopot, włożyłam towar do plecaka i zapłaciłam. Kiedy spojrzałam na tą panią ta popatrzyła na mnie jakbym była trędowata i szybko odsunęła się ode mnie jak najdalej. Patrzyłam speszona, bo nie było już zwykłego „Dzień dobry” tylko spanikowane spojrzenie jakby z obrzydzeniem. Wyszłam ze sklepu nic nie mówiąc. Myślałam o tym co się stało i zaczęłam sobie przypominać, że była to nie pierwsza taka sytuacja. Od jakiegoś czasu zauważyłam, że niektóre osoby, które mnie znają i do tej pory zachowywały się normalnie a czasem wręcz miło pytając „Co słychać”, „Jak zdrowie”, teraz przechodzą na drugą stronę jezdni, udają, że mnie nie znają albo spuszczają głowy i przechodzą bez słowa. Nie wiem co takiego się stało? Nikomu nie zrobiłam nic złego. W zasadzie prawie stale siedzę w domu. Kontakt utrzymuję tylko z najbliższymi sąsiadami a mimo to niektórzy traktują mnie jak trędowatą! Wiem o tym, że większość wie, że mam raka. Nigdy tego nie ukrywałam! Wręcz przeciwnie, Chcąc uniknąć wszelkich plotek i domysłów sama powiedziałam niektórym, że mam raka i jestem po mastektomii. Ale przecież nie znaczy to, że zrobiłam coś złego. Nikogo przecież nie okradłam, nie zabiłam ani nie obraziłam. Od czasu zachorowania i tak nie mam czasu na żadne niepotrzebne sprawy. Ważniejsze jest dla mnie żeby ratować zdrowie!
Dziś jednak doszłam do wniosku, że część naszego społeczeństwa myśli, że rak jest zarażliwy!!! Boże! W XXI wieku część społeczeństwa ma mentalność XVIII wieczną!!! Czy to możliwe, że nasze społeczeństwo w dużym jednak mieście może być tak niedoinformowane? Widocznie tak!!!
      Całe szczęście, że są też ludzie, dzięki którym chce się jednak mimo wszystko żyć!!!! I są to nie tylko rodzina i przyjaciele ale ludzie, z którymi nigdy nie miałam kontaktu a mimo to są mi bliscy. Ci ludzie to autorzy książek, które czytałam tuż po mastektomii. To między innymi dzięki tym książkom nie popadłam w totalną depresję choć przyznaję, że nie raz i nie dwa płakałam i do tej pory czasem płaczę nawet z błahego powodu albo całkiem bez powodu.
     Z autorów tych książek szczególnie bliska jest mi Pani Monika Szwaja. Jej książki, które zachłannie czytałam zapominając o mojej tragedii to:
1/ „Artystka wędrowna”     2/ „Dom na klifie”
3/ „Klub mało używanych dziewic”      4/ „Dziewice do boju”
5/ „Zatoka trujących jabłuszek”     6/ „Jestem nudziarą”
7/ „Gosposia prawie do wszystkiego”     8/ „Powtórka z morderstwa”
9/ „Romans na receptę”           10/ „Stateczna i postrzelona”
11/ „Zapiski stanu poważnego”      12/ „Zupa z ryby fugu”
       Natomiast Pani Małgorzata Kalicińska napisała słynną sagę, którą pewnie wszyscy znają – „Rozlewisko”, „Dom nad rozlewiskiem” i
„Miłość nad rozlewiskiem” a także „Zwyczajny facet” oraz ta, którą ja uważam za najmądrzejszą książkę jaką kiedykolwiek czytałam. Jest to
książka pt: „Widok z mojego okna”.
    Niby taka zwyczajna książka ale człowiek docenia ją trochę za póżno, ba nawet bardzo za póżno. Właśnie w tej książce autorka porusza sprawy szacunku do ludzi starych ale i tych mniej lub bardziej chorych. Porusza tematy stosunków międzyludzkich, które często-gęsto nie są takie jak być powinny. Mało tego ale książka ta napisana jest z wyrażnym szacunkiem i ludzką miłością do czytelnika i z humorem okraszającym każdy rozdział przepisem kulinarnym! To niesamowite ale te właśnie książki bardzo mi pomogły a dzięki nim ja chciałabym pomóc innym poszkodowanym przez los nie tylko poprzez chorobę ale i w inny sposób. Uważam, że „Widok z mojego okna” powinien być lekturą OBOWIĄZKOWĄ od I-szej klasy szkoły podstawowej do końca studiów a nawet życia. Lekturą głównie dla naszych polityków, którzy co i rusz robią z siebie a przy okazji i nas jako naród pośmiewiskiem dla całego świata. Oj chyba się za bardzo rozpisałam CZYTAJCIE KSIĄŻKI I CIESZCIE SIĘ KAŻDYM DNIEM. Pozdrawiam Was – Wasza Dallas 01